środa, 22 października 2014

Wegetarianizm

Cześć Kochani!
Po tak długiej przerwie - witam ponownie :) Nareszcie na 3 roku studiów zaczyna robić się ciekawie. Mam zajęcia, które mogą Was też zainteresować a przede wszystkim - nareszcie jest to coś w tematyce tego bloga. Wcześniej ciężko było pisać posty o czymś bardziej naukowym niż tylko "Cześć. Odchudzania dzień drugi. Dalej nic nie jadłam, chodźmy biegać" jeżeli moje studia opierały się w 80% na chemii (chemii ogólnej, organicznej, żywności, biochemii itd..) a 20% na procesach produkcji. O czym miałam pisać? O denaturacji białek? Szlaku pentozofosforanowym? Czy może o kleikowaniu skrobi i antocyjanach? To z pewnością nie było coś co mnie interesowało a co dopiero Was. Nie obiecuję, że teraz będę pisać co tydzień, ale z pewnością będzie to częściej.

Aby zmusić Was do większej aktywności, na pierwszy rzut pójdzie - myślę - dość kontrowersyjny temat - WEGETARIANIZM.

Dla tych którzy nie wiedzą (wątpię, że tacy się tu znajdą ale..) wegetarianizm, jest to odrzucenie jednego produktu (mięso) a czasem dodatkowo też grupy produktów, ze względu na swoje przekonania. Myślę, że nie można wszystkich wrzucać do jednego worka i zakładać, że nie jedzą mięsa ponieważ "to kiedyś żyło". Powodów dla których ludzie decydują się na ten krok jest naprawdę dużo: etyka, zdrowie, religia, estetyka, kosmetyka a nawet ekologia czy filozofia.

Wegetarianizm możemy podzielić na dwie formy:
- Radykalne:
  • weganizm - tylko pokarm roślinny
  • witarianizm - tylko surowe owoce i warzywa ( wyklucza produkty wysoko przetworzone a także obróbkę termiczną powyżej 40'C )
  • frutarianizm - tylko owoce
- Łagodne:
  • laktowegetarianizm - pokarm roślinny + mleko i jego przetwory
  • owowegetarianizm - pokarm roślinny + jaja
  • laktoowowegetarianizm - pokarm roślinny + mleko i jego przetwory + jaja
  • ichtiwegetarianizm - pokarm roślinny + ryby
  • semiwegetarianizm - pokarm roślinny + nabiał + ryby + drób 



Ok, tyle tytułem wstępu. Pewnie zastanawiacie się "blablabla o co tej babie chodziło? co w tym kontrowersyjnego?" a no. Chciałabym obalić mit w który pewnie wierzy większość z Was, a do niedawna nawet i ja wierzyłam.
Wegetarianizm nie jest niezdrowy! Ba, myślę że wegetarianie żywią się zdrowiej od 70% z Was. Wcale nie trzeba jeść mięsa, żeby dostarczyć wszystkich składników odżywczych. Białko, to główny argument wszystkich Mam, które dowiadują się że ich dziecko mówi o wegetarianizmie. Duże ilości białka są w roślinach strączkowych, które powinien jeść każdy z nas, jednak sięgamy po nie bardzo rzadko. Jakie to rośliny konkretniej? Soja, soczewica, ciecierzyca - to tylko brzmi tak strasznie. Jeśli ktoś Wam powie, ze takie potrawy są niesmaczne, to znaczy tylko że zjadł/zrobił je w ten niesmaczny sposób. To od nas zależy jak przyprawimy potrawę, jak ją podamy i z czym zestawimy. W ramach ćwiczeń, byłam przez 2 dni na diecie owowegetariańskiej. Zrobiłam sobie soczewicę w sosie pomidorowym, z pieczarkami itp. a na drugi dzień kotlety sojowe. Możecie wierzyć lub nie, to naprawdę było smaczne. Jeśli soczewica zasmakowała mojemu Chłopakowi (mięsożerca 300%) a dla mnie kotlety sojowe smakowały jak prawdziwe schabowe - to wiedz, że coś się dzieje.
Ale wróćmy do tematu. Jeśli ktoś podchodzi na poważnie do tej diety, musi mieć ogromną wiedzę i wciąż ją zgłębiać. Niewłaściwa dieta może być przyczyną wielu poważnych chorób i schorzeń, jak np krzywica, osteomalacja, anemia a także niedorozwój fizyczny i umysłowy. Jednak odpowiednio zbilansowana może zmniejszyć zagrożenie otyłości, nadciśnienia tętniczego a także cukrzycy insulinoniezależnej czy kamicy nerkowej. Najważniejsze jest to, by podejść do tego odpowiedzialnie: dużo czytać na ten temat, można udać się do dietetyka jak również systematycznie robić badania.
W niektórych typach wegetarianizmu (np weganizm) nie obędzie się bez suplementacji chociażby wit. D i B12, ale nie oszukujmy się: kto w tych czasach nie potrzebuje suplementacji jakiegokolwiek składnika? Ja kocham mięso a jednak (jak wiecie lub nie) ciągle borykam się z problemem anemii przez co łykam żelazo.

Teraz dochodzę do najbardziej kontrowersyjnej części:
Amerykańskie Stowarzyszenie Dietetyczne (ADA)* określiło swoje stanowisko w tej kwestii, które nam mówi, że wegetarianizm może być zdrowy na KAŻDYM etapie naszego życia, włącznie z okresem ciąży, karmienia czy w przypadku dzieci i sportowców.
Ojj już widzę Wasze wzburzenie. Tak, nawet w czasie ciąży możliwe jest stosowanie tej diety. Wprawdzie zbilansowanie jej byłoby bardzo trudne, nie obyłoby się bez pomocy dobrego dietetyka, jednak jest to możliwe. Tak samo w przypadku dzieci - lepiej być pod stałą opieką dietetyka niż układać jadłospis dziecku samemu, ponieważ ewentualne deficyty jakiegoś składnika w tym okresie mogą rzutować na całe życie - jednak jeśli ktoś chce tak wychować swoje dziecko, ma do tego pełne prawo, nie ma przeciwwskazań.

Podsumowując:
Ja osobiście nie mam stanowiska w kwestii tego, czy dobrze być na takiej diecie czy nie. Rozumiem jednak, że wiele osób ma swoje powody dla których zdecydowało się na ten krok i szanuję to. Trzeba liczyć się z tym, że wegetarianizm jest bardzo wymagającą dietą a także nie należy do najtańszych, jednak jeśli komuś zależy, to czemu nie? Najważniejsze jest poważne podejście do sprawy a nie stwierdzenie że od dziś nie jem mięsa i na każdy posiłek będę jadł/a sałatki - no tak się nie da. Wiadomo, że wegetarianizm ma wiele zalet jak i wad, przy wielu chorobach zagrożenie się zmniejszy jednak przy innych zwiększy - także przyłóżmy się do układania jadłospisu i przygotujmy na to, że będzie nas to sporo kosztowało czasu i energii. Pamiętajmy także, że niewłaściwa dieta może być przyczyną problemów niezależnie od tego czy jemy mięso czy też nie.
A jeśli chodzi o wszystkie badania, które czytaliśmy - przy jednych może wyjść że wegetarianizm jest zdrowszy przy innych że mniej, porównujmy je. Nie zajmujmy stanowiska tylko po zobaczeniu jednego reportażu czy przeczytaniu artykułu w internecie - skąd wiemy że napisał go ktoś obiektywny? Poza tym, myślę że takie badania powinny być oparte na dużej ilości osób, które są wegetarianami od początku swojego życia a nie od 5-10lat. To nie jest obiektywne, skoro w okresie wzrostu i rozwoju ktoś jadł mięso a przestał kiedy jego zapotrzebowanie na wiele składników się zmniejszyło.
Zostawiam Was z tym, piszcie co sądzicie i czy w jakiś sposób pozwoliłam Wam spojrzeć na ten temat z innej perspektywy.

Pozdrawiam wszystkich wegetarian! :)






czwartek, 1 maja 2014

Kaloryczność alkoholu

Chciałam Was bardzo przeprosić, że nowe wpisy są tu tak rzadko, ale uwierzcie że UP zabiera mi cały wolny czas :(

Korzystając z bardzo aktualnego tematu: MAJÓWKI, dzisiaj będzie o kaloryczności alkoholu.



Bardzo często spotykałam się ze stwierdzeniem "alkohol nie ma kalorii, najgorsze jest to co jesz do niego" - czyli tzw. zagryzka. Otóż nie. 1g alkoholu etylowego ma 7 kcal. Darując Wam obliczenia, wychodzi na to, że 0,5l butelka wódki (w którym tego alkoholu etylowego jest 40%) ma aż 1400 kcal ! Jeśli doliczyć do tego to co spożywamy, czyli jakieś potrawy z grilla lub smażone - często preferowane na imprezach, nie chcę myśleć o tym ile jednego dnia pochłoniemy kcal. Kiedyś liczyłam ile musiałabym wypić wódki żeby pokryć swoje dzienne zapotrzebowanie energetyczne = 1l. Ok, wiadomo że nie przeżyłabym ilości 1 l wódki, ale fakt faktem, myślę że niejednen facet na weselu taki litr wypije. Także podczas diety pamiętajmy, że jak bardzo byśmy chcieli myśleć że alkohol takich kcal nie ma, to przykro mi, ma ich naprawdę dużo. Porównując, węglowodany* których tak strasznie się wystrzegamy mają 9kcal/1g, alkohol etylowy 7, to nie jest duża różnica.

A teraz taka ciekawostka, żeby ten post nie był taki smutny dla większości społeczeństwa :D

Wbrew naszej intuicji, alkohol niskoprocentowy wchłania się dużo szybciej niż wysokoprocentowy. Przy wchłanianiu pomaga również kwas węglowy, czyli bąbelki. Wniosek? Piwem czy szampanem upijemy się dużo szybciej niż wódką! :)


Wszystkim życzę udanej majówki! :)

* EDIT: tak, oczywiście się pomyliłam! Nie chodziło mi o węglowodany tylko tłuszcze ;d <facepalm>

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Krwiodawstwo

Dzisiaj troszkę z innej beczki.



Zapewne każdy z Was widział kiedyś wielki czerwony autobus w którym można oddać krew. Ilu z Was zastanowiło się czy do niego wejść? Czy pomóc? Spotkałam się z bardzo wieloma zupełnie odmiennymi opiniami na temat oddawania krwi. Ja jednak jestem zdania, że trzeba pomagać. Jeśli ryzyko zakażenia jakąś chorobą byłoby naprawdę duże podczas oddawania krwi, to wierzycie że takie akcje jak Wampiriada byłyby możliwe? Przecież to jeżdżący autobus lub sprzęt rozkładany w korytarzu na uczelni - a jednak od wielu lat cieszy się to ogromną popularnością. Także ryzyko jest chyba jedynie w naszych przekonaniach i ogólnych opiniach na ten temat. Krew jest potrzebna i z tym już nie ma co dyskutować. Jest i zawsze będzie. Także nie czekajmy aż coś złego przydarzy się nam czy naszym bliskim, pomagajmy tak o, z dobrego serca :)

Dziś rano z uśmiechem na twarzy i przekonaniem że uratuję całą ludzkość poszłam pierwszy raz oddać krew. Niestety odpadłam już przy pierwszym badaniu, kiedy to okazało się że mój poziom hemoglobiny wynosi 11,8 = lekka anemia. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak jest mi przykro że nie mogłam pomóc. Nie spodziewałam się, że tak to odbiorę. Naprawdę jest mi przykro! Także na 3 miesiące mam szlaban na oddawanie krwi, nie uratuję ludzkości, ale wy możecie to zrobić! Także dowody w dłoń i ruszajcie do najbliższego Centrum Krwiodawstwa ;)

niedziela, 23 marca 2014

Rusz się! :)


Ja już jestem po treningu, a Wy? :) 

Może pogoda za oknem nas nie dopieszcza, ale to nie znaczy, że możemy szukać wymówek :) Zawsze możemy zmienić na 1 dzień swoje ulubione ćwiczenia na coś zupełnie innego. Ja dzisiaj również byłam zmuszona ćwiczyć inaczej niż zwykle, ale nie przez deszcz, a przez okropne zakwasy! Wczoraj po 40 min z Ewą, leżąc na podłodze z wycieńczenia, zaczęłam się rozciągać. Efekt? Czuję się jak stara babcia narzekająca że wszystko ją boli! Niemniej jednak - fajne uczucie. Wreszcie czuję, że moje ciało pracuje! :)

Nie czekaj na poniedziałek, rusz się już dziś! No dalej, lato tuż tuż, czasu nie oszukasz :)

wtorek, 18 marca 2014

Moja prawdziwa motywacja

Ciężko mi pytać Was, jak Wam idzie, jak (z kim?) ćwiczycie, czy wspomagacie to dietą itd., skoro praktycznie Was tu nie ma. Jeśli jesteście, nie zostawiacie po sobie żadnego śladu z wyjątkiem licznika wejść na bloga. Zadając Wam pytania, czułabym się jakbym rozmawiała sama z sobą, a szkoda, bo chętnie wymieniłabym się z Wami spostrzeżeniami, radami itd. No ale trudno. Mogę jedynie pisać o sobie.
Zaczęłam ćwiczyć tydzień temu w niedzielę - tak, w niedzielę, żeby nie było jak zawsze, że "zacznę od poniedziałku" :) Udało mi się zrobić 2 skalpele i rozłożyło mnie choróbsko. Także znów muszę zacząć od nowa, gdyż z takim katarem jak miałam, nie było opcji wykonać żadnego z ćwiczeń Ewy. Dzisiaj korzystając z dnia wolnego, postanowiłam zrobić killera. Jejku, dziewczyny, jak Wam się udaje go zrobić w całości?! Pamiętam że kilka miesięcy temu chciałam go zrobić i zakończyłam po 20min, dzisiaj niestety wynik był ten sam :( Poczekam do wieczora i znów zrobię skalpel. Zastanawiam się czy po prostu z moją kondycją jest aż tak źle i muszę trochę więcej poćwiczyć zanim przerzucę się na skalpel, czy to po prostu kwestia nastawienia? Nie mam pojęcia. Jedno jest pewne - nie poddaję się!

Przypomniałam sobie, że chyba ani razu nie wspomniałam Wam, co tak naprawdę jest moją motywacją. Zwykle chciałam po prostu dobrze wyglądać, ale okazywało się że ta motywacja dla mnie była za słaba i szybko odpuszczałam. Teraz jest inaczej. 14 Czerwca 2014 mój kuzyn bierze ślub. A ja? A ja chcę wyglądać w sukience naprawdę dobrze. Na ostatniej imprezie rodzinnej, jaką była 18-stka mojego brata, miałam na sobie śliczną białą sukienkę, naprawdę ją kochałam! Niestety okazało się, że podczas tańca już nie wyglądała na mnie tak dobrze jak w lustrze sklepowym. Ja może bym tego nie zauważyła, ale niestety kilka moich kochanych ciotek to zrobiło. Od tamtej imprezy nie mogę patrzeć na tą piękną sukienkę, co więcej, nie mogę patrzeć na żadne sukienki. Najlepiej czuję się w luźniejszych koszulkach. Niestety tak na weselę nie pójdę. Tym razem nie dam satysfakcji moim ciotkom. Zostało mało czasu więc trzeba brać się ostro do roboty.


niedziela, 9 marca 2014

Diety które szkodzą

Przed chwilą natknęłam się na "artykuł" o najniebezpieczniejszych dietach. >>KLIK<< i hm.. Zastanawiam się, czy te "artykuły" powstają tylko po to, żeby nabić sobie oglądalność i liczbę wejść (zarobek)? Wystarczyło chwilę zagłębić się w temat, by podać naprawdę dobre informacje na temat niebezpiecznych diet, które powszechnie uznawane są za dobre. Tutaj wymienione są diety gorsetowe, fastfoodowe, jedzenie przecierów dla dzieci, wacików nasączonych sokiem pomarańczowym i na koniec dieta bezglutenowa. Naprawdę trzeba podawać takie informacje? Każdy człowiek przy zdrowych zmysłach wie, że jeśli będziemy faszerować się wacikami to możemy nabawić się naprawdę poważnych problemów z przewodem pokarmowym a nosząc gorset tak zmienimy budowę swojego ciała, że chodzenie bez niego, raczej może być już niemożliwe. Zamiast tych śmiesznych informacji, mogli podać inne. Np. to, jak wpływają na nas głodówki - niestety wciąż bardzo popularne - czy Dieta Dukana. Jest jeszcze oczywiście bardzo wiele mitów na temat odchudzania, ale o tym będę pisać kiedy indziej.

Głodówki
Czytałam jakiś czas temu o głodówkach leczniczych, które rządzą się swoimi prawami i szczegółowo rozpisane jest co i jak powinniśmy robić przed/po niej. Z takiej głodówki nie powraca się raczej do wcześniejszego stylu życia lecz zmienia nawyki żywieniowe. Określone jest również ile ona powinna trwać. Nie doszukałam się opinii lekarzy na ten temat, niemniej jednak jakoś nie potrafiłam zmienić mojego zdania na temat głodówek.
Teraz napiszę o innych głodówkach, robionych przez większość osób zazwyczaj w okresie dojrzewania, kiedy to mają małą wiedzę na temat odżywiania a mama z pewnością im nie pozwoli na dietę. Otóż co robią takie osoby? Przestają jeść cokolwiek lub omijają większość posiłków. Zazwyczaj jest tak, że wieczorem już nie dają rady i spożywają więcej niż zjadłyby normalnie na kolację lub jakimś cudem wytrzymają kilka dni, ale w końcu stwierdzają że zasłużyły i w ramach nagrody jedzą swoje ulubione danie, idą na fastfoody itp. Błąd? Wszędzie. Trzeba dostarczać energię dla naszego organizmu bo on nie jest w stanie pracować tylko na tym, co udało mu się zmagazynować w tkance tłuszczowej. Potrzebuje też witamin, białka i wielu innych. Tego nie wydobędą z tkanki tłuszczowej. Efekt? Wypadanie włosów, osłabienie, bóle głowy, rozdrażnienie i inne będące efektem niedoboru składników dostarczanych w pożywieniu.
Dalej. Jeśli w trakcie tej głodówki mamy te napady o których wspomniałam i nagradzamy się jakimś posiłkiem, organizm odłoży sobie więcej energii w postaci tkanki tłuszczowej z obawy, że znów przez jakiś czas nie otrzyma żadnego posiłku. To jest raczej efekt odwrotny do oczekiwanego, prawda? No a już o efekcie jo-jo po powrocie do normalnego żywienia nie muszę wspominać.
Uczę się właśnie na kolokwium z Podstaw Żywienia i o czym czytam? O przemianie materii. PPM jest to podstawowa przemiana materii, kiedy leżymy spokojnie w łóżku, nikt nas nie denerwuje, nie musimy niczego robić, serduszko bije w normalnym rytmie - nawet wtedy potrzebujemy energii. Wg tabel, kobieta o wzroście 170cm, wadze 60kg, powierzchni skóry 1,66 m2 ma PPM na poziomie 1530 kcal/dobę. Czyli to jest dokładnie minimum jakie potrzebuje nasz organizm do egzystencji jak warzywko. Jeśli chodzimy, biegamy, jemy, stresujemy się, wszystko to sprawia, że wymagamy więcej energii. Nawet takie parametry jak położenie nad poziomem morza i pora roku wpływają na tą liczbę. Skąd organizm ma brać tą energię? Pamiętajmy, że nasz organizm to nie jest tylko tkanka tłuszczowa i tłuszcz. On potrzebuje energii. Lepiej zapisać się do dietetyka który rozpisze dietę indywidualną, stworzoną specjalnie dla nas, albo jeść w miarę normalne posiłki ale za to ćwiczyć, niż odbierać organizmowi tego, czego potrzebuje.

Ja wieczorem ćwiczę z Ewą Chodakowską skalpel, a Wy? :)

poniedziałek, 24 lutego 2014

Kaloryczność potraw - artykuł.

Kilka miesięcy temu wpadł mi w ręce bardzo ciekawy artykuł. Chcąc przekazać wam jak najlepiej jego treść a nie tylko ogólniki które udało mi się zapamiętać, postanowiłam dodać post po powrocie do domu, gdzie zostawiłam to wydanie "Świata nauki" (jeśli dobrze pamiętam). Oczywiście miałam tylko 2 dni, wpadłam, wypadłam, o artykule przypomniałam sobie dopiero w pociągu, także przepraszam, ogólniki póki co muszą wam wystarczyć.

Był to artykuł Wszystko, co wiesz o kaloryczności potraw, to fałsz Rob Dunn.
Przyznam, że już sam tytuł sprawia, że chcemy dowiedzieć się co autor ma na myśli.
Nie wiem jak wy, ale ja obsesyjnie czytam etykiety produktów by dowiedzieć się ile właśnie przyswajam znienawidzonych kalorii. Autor opisuje badania w których okazuje się, że te cyfry nie do końca są prawidłowe. Producenci podają kaloryczność produktu który oferują, zwykle zapewne jest to wynik uśredniony. Nigdzie natomiast nie znajdziemy informacji, ile ten produkt będzie miał kalorii po obróbce termicznej. Gotowanie, smażenie, pieczenie - każda z tych obróbek sprawi, że nasz produkt ma inną kaloryczność niż przeczytaliśmy to na etykiecie. Co więcej, już z pewnością nie dowiemy się od producenta, ile z tych kalorii zostanie zmagazynowanych w naszym ciele. Nasz organizm traci energię nie tylko podczas ciężkich ćwiczeń. Jakąś część energii potrzebuje także, by strawić to co mu podamy. I tu napotykamy problem. Jeśli zjemy upieczony kawałek kurczaka lub ugotowany, nie tylko wprowadzimy do organizmu inną ilość kalorii, ale także nasz organizm spożytkuje tej energii więcej lub mniej. O ile dobrze pamiętam, opisane były badania na szczurach którym podawano ten sam produkt lecz po innej obróbce (gotowanie i smażenie). I o dziwo, te które myślałam że przytyją - chudły, a to właśnie dlatego, że ich organizm większość kalorii jakie otrzymywał, musiał spożytkować jako energię by strawić to co dostawał - więc w efekcie, zmagazynowanej w ciele zostawało niezwykle mało.
Podsumowując, jedząc surowe potrawy, nasz organizm będzie musiał wykorzystać więcej energii na trawienie. Produkty takie jak jogurty, mają takie składniki, które łatwo się wchłaniają, więc energia potrzebna do strawienia, będzie dużo mniejsza (kalorie które przyjmiemy w większości zostaną zmagazynowane, gdyż nie zamienią się na energię potrzebną przy trawieniu) - tak więc, w tym przypadku kaloryczność tego produktu jest bliższa temu, co przeczytamy na etykiecie. W innych przypadkach te cyfry mogą się naprawdę znacząco różnić.
Stworzenie tabel w których uwzględnione byłyby wszystkie sposoby obróbki termicznej a do tego zachowanie organizmu, byłoby niezwykle czasochłonnym zajęciem, więc w najbliższym czasie nie mamy na co liczyć. Jeśli chociaż producenci uwzględniliby to na swoich etykietach to już byłoby coś. Niestety wydaje mi się, że i na to nie ma szans - póki co! :)

Jak odzyskam artykuł to postaram się uzupełnić post. Dodam przykłady tam zamieszczone, było ich sporo:)


http://www.swiatnauki.pl/8,724.html <- tutaj znalazłam coś na ten temat, ale napisane w dużo mniej przyswajalny sposób niż w przypadku tamtego artykułu ;d

poniedziałek, 17 lutego 2014

Motywacja

Cześć wszystkim!


Nie wiem jak was, ale mnie w ogóle takie zdjęcia nie motywują do działania. Czemu? Odpowiedź jest bardzo prosta. Uważam, że jestem osobą, która nigdy nie będzie miała takiego ciała jak te dziewczyny na zdjęciach. Nie tyle moja waga co po prostu budowa mojego ciała nie pozwala na to, żebym wyglądała jak kruszynka. Więc w jaki sposób oglądając takie zdjęcia mam podskoczyć, klasnąć w ręce i krzyknąć "zaczynam działać!" ? 
Ostatnio przeglądając facebooka, zobaczyłam zdjęcie, które naprawdę mnie zmotywowało, które sprawiło, że nie mogę przestać myśleć o przemianie jaką przeszła ta dziewczyna, po którym zaczęłam myśleć "to może właściwy czas dla mnie?" . Koniec wstępu. Pokażę wam to zdjęcie a wy sami zdecydujecie, co motywuje was bardziej. :)


Od razu przyznaję się bez bicia, że jest to zdjęcie skradzione z FB Ewy Chodakowskiej a nadesłane przez jedną z jej fanek. Domyślam się, że osoba na zdjęciach jest dumna z tego co dokonała, więc z pewnością nie będzie miała nic przeciwko, że się z wami podzieliłam tym zdjęciem. 

Pewnie teraz myślicie, że są osoby, które przeszły dużo większe metamorfozy. Nie twierdzę, że nie. Po prostu to zdjęcie bardzo na mnie wpłynęło i to ono sprawiło, że zaczynam działać. 
Wiele razy słyszałam, że nie trzeba tracić 15kg żeby tak diametralnie zmienić swój wygląd. Niestety to do mnie nie przemawiało. Niby rozumiałam ale kiedy wchodziłam na wagę i widziałam, że po takich męczarniach schudłam 1kg albo w ogóle, traciłam wszelką motywację i rzucałam wszystko. Teraz mam dowód, że można stracić tylko 4kg, ale zmienić sylwetkę nie do poznania.

Wniosek? Mierzymy się! Waga nie powie nam, jakie piękne się stajemy :)

To próbujemy działać!

Przeglądając blogi o odchudzaniu, zdrowej diecie, a także wpis z wyzwaniem Ewy Chodakowskiej, które umieszcza na swoim profilu na FB, postanowiłam -po raz kolejny- wziąć się za siebie. Postanowiłam także, założyć tego bloga z myślą o osobach, które tak jak ja potrzebują motywacji.
Mam nadzieję, że studia nie będą stanowiły przeszkody w pisaniu tutaj. Planuję pisać codziennie, wstawiać motywujące zdjęcia, plan na następny dzień a nawet żywieniowe wskazówki. Temat zdrowego żywienia interesuje mnie od bardzo dawna i wiem co nieco. Mam nadzieję, że was nie zanudzę i chociaż kilka osób wyjdzie stąd bogatszych (o nową wiedzę, ciekawostkę lub chociaż motywację).
Kilka razy już zakładałam blogi, ale niestety nie miałam motywacji ich prowadzić - niewiele było wejść, komentarzy czy obserwatorów. Mam nadzieję, że teraz będzie inaczej, bo chcę z wami próbować działać, bez was mi się to nie uda. :)

Czekam na was! :)